Czy olej rybi to same korzyści dla zdrowia psa? Czy podawanie suplementów jest na 100% bezpieczne? Sprawdzam!
Niedawno po raz kolejny internety obiegł forumowy (dość dramatyczny) wpis właścicielki mastiffa neapolitańskiego, którego stan zdrowia pogarszał się drastycznie z dnia na dzień. Zaczął kuleć, potem coraz ciężej było mu chodzić, a w końcu przestał podnosić się w ogóle. Weterynarze byli bezradni. Ostatecznie okazało się, że problemy zdrowotne wynikały z niedoboru witaminy E, która zużywana była w organizmie do przetwarzania kwasów omega-3 i omega-6, zawartych w tabletkach z rybim olejem, które właścicielka podawała psu. Pomimo, że wpis ma już dobre 5 lat, wciąż potrafi nieźle przerazić tych, którzy, tak jak ja, stosują olej z ryby jako dodatek do psiej diety. Postanowiłam więc sprawdzić sprawę dokładniej i dowiedzieć się, czy faktycznie jest coś na rzeczy. Myślę, że wnioski o tyle są ciekawe, że nie dotyczą tylko psów, ale także ludzi.
Po co komu olej rybi
Zacznijmy od podstaw. Jakie związki zawiera rybi olej, że uznajemy go za potrzebny? I dlaczego w ogóle go podawać?
Olej rybi zawiera kwasy tłuszczowe, a ściślej – wielonienasycone kwasy tłuszczowe, przede wszystkim kwasy omega-3 oraz omega-6. Co ważne, organizm tych związków nie może sam sobie wytworzyć i muszą być one pobierane z zewnątrz. Dlaczego te kwasy są potrzebne i jakie są ich dobre źródła? Et voila, (bardzo uproszczona) tabelka:
Omega-3 | Omega-6 | |
Funkcja | – działają hamująco na stany zapalne w organizmie
– działają przeciwnowotworowo – spowalniają starzenie się komórek – zmniejszają ryzyko chorób serca |
– ułatwiają produkcję hormonów prozapalnych |
Źródła | Ryby (przede wszystkim: łosoś, sardynka, dorsz, śledź)
Siemię lnianie Hemp |
Olej z: pestek winogron, słonecznikowy, kukurydziany i inne
Orzechy Sezam
|
Pomimo, że kwasy omega-6 wyglądają w zestawieniu z omega-3 dość strasznie, to obecność obu jest potrzebna do uregulowania pracy organizmu. To co ważne, to stosunek przyjmowanych kwasów omega-6 do omega-3, który u ludzi powinien wynosić 2:1. U psów temat nie jest tak dobrze przebadany i niektórzy mowią o stosunku 4:1, inni nawet o 9:1.
W dzisiejszej standardowej diecie, zarówno psów, jak i ludzi, ten stosunek nie jest zachowany. Przeczytałam, że psy żywione typową suchą karmą (opartą na zbożach, które bogate są w omega-6), otrzymują kwasy te przeciętnie w stosunku 20:1 (zresztą taki stosunek jest powszechny także w przypadku ludzi) – a to oznacza znaczny niedobór kwasów omega-3. Psy z takimi niedoborami potrzebują suplementacji. Zwiększone zapotrzebowanie na tłuszcze mają także szczeniaki oraz suki w ciąży i karmiące.
Skąd mam wiedzieć, czy mój pies ma cierpi na niedobór kwasów omega-3?
Znanymi symptomami niedoboru kwasów omega-3 w ogranizmie są:
– podwyższony poziom cholesterolu
– podwyższone ciśnienie
– często pojawiające się infekcje
– sucha, podrażniona skóra, matowa, szorstka sierść
– bóle stawów.
Uwzględniając też to, co napisałam powyżej, możemy też podejrzewać o niedobór omega-3 jeśli podstawą diety naszego psa są zboża, powszechne i często dominujące w suchych karmach – sprawdźmy jednak, czy w takim przypadku kwasy te nie są do karmy dodawane przez producenta.
Niedobór omega-3 jest bardzo niebezpieczny, ponieważ związane są z nim zwiększone ryzyka przede wszystkim nowotworów, chorób serca, układu nerwowego… jest tego mnóstwo. Czy zatem suplementacja jest dobrym rozwiązaniem?
Beztroska suplementacji
Suplementy są powszechnie uznawane za niegroźny i łatwy sposób na uzupełnienie brakujących w organiźmie witamin i minerałów. O ciemnej stronie tych sztucznych dodatków mówi się mało, a przecież nie jest tak, że ona nie istnieje. Znanymi problemami związanymi z przyjmowaniem pewnych związków w formie suplementów, zamiast w formie naturalnej są:
– znacznie zmniejszona przyswajalność (czyli, należy czasem zjeść kilka razy większą dawkę preparatu z określonym związkiem, niż to by wynikało z zapotrzebowania organizmu – tak zachowuje się chociażby witamina B12 suplementowana przez wegan, której w postaci suplementu należy według niektórych źródeł spożyć nawet 10 razy więcej, niż by to wynikało z wyliczeń)
– zmieniony wpływ na organizm – niekiedy badania przynoszą naprawdę niespodziewane wnioski – związki przyjmowane w formie suplementów nie działają, albo mają zupełnie inny wpływ na organizm niż te naturalne – słynne jest badanie, w którym uczestnikom podawano stałą dawkę beta-karotenu oraz witaminy A, by przekonać się o ich wpływie na rozwój chorób nowotworowych. Podejrzewano wpływ dobroczynny, a okazało się, że ryzyko nowotworu płuc, śmierci i chorób naczyniowych wzrosło nawet o kilkadziesiąt procent. Badanie musiało zostać przerwane.
– łatwiejsza możliwość przedawkowania – na suplementy organizmy reagują różnie i łatwo bywa o podanie zbyt wysokiej dawki preparatu. Taki problem miała właścicielka psa z niedoborem witaminy E. W dobrej wierze podawała psu aż 8 kapsułek zdawałoby się bezpiecznego oleju rybiego dziennie.
Suplementy wymyśliliśmy zupełnie niedawno i nie wiemy o nich wszystkiego. Wiele badań dotyczących długoterminowych skutków ich stosowania na organizm jeszcze na pewno się pojawi i rzuci nowe światło na ten temat. Dlatego uważam, że nie powinniśmy do suplementacji podchodzić z beztroską. Oczywiście wszędobylski marketing firm farmaceutycznych, oferujących suplementy jako zupełnie bezpieczne remedium na chyba już wszystko, nie ułatwia rzetelnej oceny sprawy. W końcu wierzymy lekarzowi, farmaceutce, nawet tym z reklamy (według mnie, reklamy suplementów i leków w ogóle po prostu powinny być zakazane). Dodatkowo jeszcze firmy farmaceutyczne zaciemniają obraz, fundując badania rzekomo potwierdzające skuteczność swoich preparatów (podobnie jak Coca-Cola, która próbowała nam wcisnąć, że dietetyczna Cola jest zdrowsza od wody mineralnej…).
No dobrze, ale wróćmy do oleju rybiego.
Olej rybi, jako nie wytwarzany sztucznie, a pozyskiwany z prosto ryby suplement, wygląda raczej niegroźnie. Mimo to warto wspomnieć o kilku aspektach dodawania go do diety:
- Ryby, poza dobroczynnymi kwasami, w dzisiejszych czasach stanowią świetne źródło metali ciężkich. Znajdziemy w nich sporo rtęci, kadmu, ołowiu. Metale te są niezwykle niebezpieczne zarówno dla naszych, jak i psich ogranizmów. W pewnym stopniu zmniejszamy ich spożycie, jeśli wybieramy ryby najniższej położone w łańcuchu pokarmowym, czyli roślinożerne, a także rybki mniejsze (przykład: sardynki).
- Zatem może warto wybierać olej oczyszczony, czyli pozbawiony tych metali ciężkich? Z takim wyborem wiąże się jednak ograniczona przyswajalność związków z przetworzonego oleju w organiźmie.
- Sprawę pogarsza fakt, że najpowszechniejszej dostępne oleje rybie na rynku to te najbardziej przetworzone, w formie syntetycznej. Te są nie tylko słabo przyswajalne, ale też związki w nich zawarte są dużo mniej stabilne, a to znaczy, że zdrowe cząsteczki mogą rozbijać się na mniejsze, NIEzdrowe cząsteczki.
- Tutaj wreszcie docieramy do witaminy E. Rzeczywiście, nadmierne spożycie kwasów omega-3 może prowadzić do niedoboru witaminy E. I choć jest on niezwykle rzadko spotykany, to ryzyko sprawia, że nie powinniśmy bez zastanowienia i umiaru dodawać takich olei do psiej karmy.
- Zwróćmy też uwagę, co razem z olejem rybim dolewamy psu do karmy. Może się okazać, że zakupiony suplement zawiera już dawkę witaminy E, dzięki czemu nie musimy się martwić o jej niedobór. Suplementy te często zawierają także dodatkowe witaminy, jak A i D. Te witaminy spotkamy też często w komercyjnych karmach, należy więc uważać na ich przedawkowanie – ryzyko jest całkiem realne.
Może zatem rybkę?
Tak, zdaje się, że pomijając kwestię metali ciężkich (których ilość można ograniczyć wybierając odpowiednie ryby), podawanie całej ryby zamiast oleju rybnego jest lepszym pomysłem. Pomijamy problem braku pewności co do jakości suplementu i zapewniamy dobrą przyswajalność. W bonusie dostajemy jeszcze całkiem dobre źródło innego potrzebnego związku – selenu. Jest to jednak droga sprawa – aby ryba była zdrowa, trzeba kupić ją wysokiej jakości i podawać świeżą.
Bardzo dobrym źródłem omega-3 i omega-6, w idealnych proporcjach, jest też siemię lniane. Ponieważ jestem wegetarianką, jest to dla mnie podstawowe źródło omega-3. W niektórych artykułach znalazłam informację, że jako źródło roślinne omega-3, siemię jest dla psów (drapieżników) nieprzydatne (nieprzetwarzalne w potrzebne związki). Większość jednak zgadza się, że psy skorzystają na podawaniu siemienia lnianego. Nasiona należy jednak zmielić tuż przed podaniem, aby kwasy omega-3 nie uległy rozkładowi.
Jeśli natomiast chcemy kupić olej rybi, po pierwsze upewnijmy się, że jest to potrzebne. Jeśli nie ma żadnych niepokojących objawów i podajemy psu od czasu do czasu ryby, być może nie ma takiej potrzeby? Jeśli natomiast jest, to upewnijmy się, że wiemy jaką ilość preparatu podawać i kupujmy olej wysokiej jakości. Kupowanie taniego oleju rybiego nie ma większego sensu. Zadbajmy w takim przypadku również o prawidłowe ilości witamin A, D i E. Decyzję o suplementacji warto skonsultować z weterynarzem. Jak widać, nie jest to tak proste, jakby chcieli nam przedstawiać producenci tych suplementów…
(Na koniec mały disclaimer: nie jestem biologiem, ani lekarzem. Posiłkowałam się dobrze udokumentowanymi informacjami, jednak jeśli pojawiła się a artykule jakaś nieścisłość – koniecznie dajcie znać. )
źródła:
dogsnaturallymagazine.com
wikipedia.org
dogfoodproject.org
Odświeżam:
O ile zmielone siemię jest dobrym źródłem nienasyconych kwasów, o tyle może w większych dawkach okazać się szkodliwe dla naszego organizmu. Informują o tym naukowe pisma. Dokładnie nie pamiętam, sam jestem naturszczykiem, ale w jednej części nasiona, zawarte są jakieś subst., które po rozpadzie i uwolnieniu z łupinki przekształcają się następnie w szkodliwe dla nas związki. Radzę poczytać. Sam miałem z tym zagwozdkę. Trzeba też pamiętać żeby mielić stopniowo i nie wytwarzać w młynku dużej termiki. Zmielone ziarna (surowe) są bezpieczne, ale sparzone gorącą wodą z tym że tracą w tym momencie cenne kwasy omega. Podawane w całości również muszą być poddane obróbce termicznej, ponieważ istnieje ryzyko rozgryzienia, które jest równoznaczne ze zmieleniem w młynku. Tak więc, piekarze wiedzą co robią – spożywając razem z pieczywkiem i bułeczkami nie ma czym się przejmować (wcześniejsza obróbka). Inny przykład: w postaci tzw ugotowanego „glutka” lub w formie musli zalanego gorącym mlekiem itd. Ogólnie rzecz ujmując siemię nie stanowi zagrożenie dopóki nie zostanie rozdrobnione, a jeżeli już, to musi zostać uprzednio poddane odpowiedniej temperaturze. Jeżeli mimowolnie przedostanie się w całości do naszego przełyku, włącznie z surowym – z tego co się orientuję nie wyrządzi nam większych szkód, przeleci po prostu przez jelita i tym samym dodatkowo przeczyści wydech.
Osobiście, sam w dalszym ciągu zajadam się surowo zmielonym siemieniem i nic mi się nie dzieje, ale zachowuje przy tym umiar (nie pochłaniam zbyt dużych ilości, traktuje wyłącznie jako dodatek oraz rozkładam to w czasie i często robię przerwy po kilka tygodni). Żeby nie rezygnować z dobrodziejstw nienas. tłuszczów NNKT, proponuję zainteresować się jakimś olejem tłoczonym na zimno z pewnego źródła. Gwarancja solidnej dawki O3-O6. Obecnie zaniedbałem trochę ten temat, ale swego czasu kupowałem olej Rydzowy z tzw. lnianki oraz olej z diety dr Budwig.
Jeszcze jedna ważna kwestia, którą przerabiałem, a mianowicie radzę zwracać uwagę na pochodzenie kupowanych nasion, gdyż duża większość pochodzi z krajów rolnictwa UE. Pamiętam, że firma Sante importowała nasiona lnu bodajże z Rumuni lub Kazachstanu, po czym pakowała w swoje produkty i z powodzeniem sprzedawała. Owszem, same w sobie są dobre i zdrowe, ale już poddane procesom nawożenia pestycydami i tej całej, pozostałej, zasranej chemizacji – już niekoniecznie! Len lnowi nierówny i trzeba o tym pamiętać, i mieć świadomość żeby nie dać się oszukać wielkim koncernom, które żerują na naiwnych konsumentach oraz przede wszystkim nieuczciwym producentom roślin, dla których priorytet stanowi wyłącznie uzyskanie jak największych ilości zbiorów z 1ha, często kosztem naszego zdrowia! Oprócz tego, że może być chemiczny, to jeszcze może się okazać, że jest gatunkiem mało wartościowym pod względem nasycenia i zawartości kwasów – bardzo istotna kwestia! Kupowałem kiedyś naszą polską, rodzimą i stabilną odmianę. Dokładnie nie pamiętam nazwy, być może, że był to „Szafir”.
No to się rozpisałem. Mam nadzieję, że pomogłem spojrzeć na temat z nieco innej perspektywy. Zdrówka dla Pani jak i wszystkich pupili.
Tak, siemię lniane faktycznie zawiera substancje cyjanogenne – fajnie, że zwróciłeś na to uwagę. Jednak rekomendowana dzienna dawka jest niewielka i te substancje są przez organizm neutralizowane. Spożycie mielonego siemienia w ilości 2-3 łyżeczki dziennie jest bezpieczne.
Co do drugiej kwestii – oczywiście, dobre źródło jedzenia, które kupujemy jest ważne. Jednak nie dramatyzowałabym tak bardzo co do „chemizacji” – moje źródła mówią, że sytuacja nie jest aż tak straszna, jak to niektórzy nam malują, a jedzenie, które kupujemy spełnia wymogi i normy co do ich bezpieczeństwa ;).